piątek, 26 marca 2021

Usagi Yojimbo. Stan Sakai.

 

 Edit. No i się pomyliłem i wrzuciłem tu tekst zamiast na Arkham :D. Niech już zostanie.

 

 Z okazji wydania 7 tomu kolekcji Usagi Yojimbo powtarzam swój artykuł o tym ukochanym przeze mnie komiksie. Nieskromnie powiem, że to jedna z najlepszych rzeczy jakie w ogóle napisałem./KRW


Wszystko zaczęło się w 1984 roku, podczas nieco osobliwego boomu, jaki miał wtedy miejsce w komiksie niezależnym. Nagle stały się modne opowieści, w których bohaterami czyniono gadające i chodzące na dwóch nogach zwierzęta. Większość stworzonych wtedy postaci nie przetrwała jednak nawet kilku zeszytów, bo autorom brak było pomysłu na rozwijanie ich losów. By umieścić ten okres na osi czasu historii komiksu zaznaczę, że było to dokładnie w tym momencie, gdy debiutowała seria o nastoletnich żółwiach ninja – które zresztą pojawiają się gościnnie na lamach opisywanej przeze mnie Sagi. Gdy moda przeminęła, na rynku nie zostało zbyt wiele takich komiksów. W owym czasie, prócz Żółwi, narodził się jednak inny nietypowy a popularny do dziś bohater – Usagi Yojimbo – niezwykle empatyczny, honorowy królik-samuraj przemierzający feudalną Japonię i walczący z niesprawiedliwością. Nikt, łącznie z samym twórcą, chyba nie spodziewał się, że seria przetrwa aż tak długo. Stało się jednak tak, iż w tym roku obchodzimy już 36-lecie nieprzerwanego ukazywania się Usagiego – co czyni z niego najdłuższy komiksowy cykl w historii tworzony przez jedną osobę (autor rysuje, pisze scenariusz i robi liternictwo). Osobiście uważam też, że to najlepsza długa seria w historii medium. Bardzo się cieszę, bo w końcu doczekaliśmy się wznowienia na naszym rynku (po trzy tomy w jednym opasłym woluminie!), wskutek czego mam okazję ją Wam przybliżyć.

Punktem wyjściowym dla autora, Stana Sakai (rocznik 1953), wychowanego na Hawajach Amerykanina Japońskiego pochodzenia, były filmy Akiry Kurosawy na czele ze „Strażą Przyboczną”, która w oryginale nazywa się wszak „Yojimbo”. „Usagi” zaś znaczy „królik”. Jednak przez te 36 lat ukazywania się serii autor wyeksploatował niemal wszystkie możliwe elementy związane z chambara eiga (to określenie oznacza „film samurajski z walkami na miecze”) – od mniej znanych od dzieł Kurosawy filmów Hideo Goshy, przez serię obrazów o „Zatoichim”, „Lady Snowblood”, po „Samotnego wilka i szczenię” (w Polsce bardziej znanego ze swojej celuloidowej inkarnacji na Amerykański rynek funkcjonującej u nas jako „Kat Shoguna”). Niektóre z tych postaci pojawia się nawet osobiście w historii o Usagim, oczywiście uchwycone w poetyce charakterystycznej dla serii i przedstawione jako zwierzęta. Autor nie stronił też od nawiązań do opowieści w innym tonie i odważnie czerpał również z takich klasyków jak słynny fantastyczny, kostiumowy film grozy „Kwaidan” i licznych literackich opowieści niesamowitych z kraju swoich przodków. To są tytuły, które przychodzą mi na klawisze od razu, gdy myślę o nawiązaniach w Usagim, ale to pewnie zaledwie ułamek źródeł, z których czerpał. Prócz tego odważnie grzebał w historii Japonii, interpretując na swoją modłę autentyczne wydarzenia, wysyłał swojego bohatera do walki z zastępami ninja (opowieści o klanach zamaskowanych wojowników stanowią w Usagim osobny wątek), serwował opowieści detektywistyczne (w nich obok głównego bohatera zazwyczaj pojawia się istotny dla serii inspektor Ishida), a nawet fantasy. Rozrzut gatunkowy, z którego korzysta Sakai, jest iście imponujący. W serii sąsiadują ze sobą duże, epickie historie i zupełnie kameralne o trudnym życiu wieśniaków w feudalnej Japonii. Utwory mocno liryczne, nastrojowe, jak i przepełnione akcją opowieści o brawurowych czynach. Znalazło się tu nawet miejsce dla kilku historii antywojennych, ukazujących jak straszne były czasy, w których tytułowy ronin (czyli samuraj bez pana) przemierzał bezdroża Japonii. W późniejszych tomach Sakai poruszył nawet watki prześladowania chrześcijan w ojczyźnie samurajów. Mówiąc krótko, przez te 36 lat przywołano tu wszystko, co kiedykolwiek pojawiło się w kostiumowych opowieściach traktujących o Japonii, a część elementów pojawiła się chyba tylko na łamach tej sagi.
 

 
 
Ważne jest, iż dzięki dogłębnej znajomości kultury Kraju Kwitnącej Wiśni przez te wszystkie lata serii Sakaiego nie dotknęło zmęczenie materiału i przyznam, że na każdy nowy tom czekam z utęsknieniem i jeszcze nigdy się nie zawiodłem. Oczywiście, przy tylu odcinkach wkrada się tutaj pewna powtarzalność, ale przy tak długim cyklu jest to nieuniknione. Niemniej uważam, że do dziś autor wychodzi z każdej stworzonej przez siebie opowieści obronną ręką.

Wszystko to brzmi bardzo poważnie ale przy okazji jedną z wielu zalet Usagiego jest to, że to seria odpowiadania również dla dzieci. Wszystkie wymienione elementy zostały bowiem bardzo sprytnie podane jako utwór o gadających i chodzących na dwóch nogach zwierzętach, w warstwie plastycznej nawiązujący do historyjek z Kaczogrodu Carla Barksa – kreska jest bardzo precyzyjna, dynamiczna, ale przy tym utrzymana w kreskówkowym (czy raczej do bólu komiksowym!) stylu. Mistrzowska stylizacja na komiks dziecięcy stała się zresztą kluczem do sukcesu serii. Według mnie warstwa graficzna to samo najlepszej jakości mięsko. Usagi to też idealny przykład tego, o co chodzi w narracji komiksowej i trudno mi szukać w tym medium lepszego rzemieślnika niż Sakai. Przyznam jak na spowiedzi, że dla mnie ten autor jest większy niż sam Barks!
 
 
Mimo iż z plansz o Usagim bije prostota i pewna umowność, to autor traktuje swoich odbiorców całkiem poważnie. Prócz przygód opowiadających o walkach ze zbójami i innymi niegodziwcami przemyca na kartach tej opowieści zajmujące graficzne wykłady o kulturze Japonii. Dowiemy się z nich przykładowo tego, jak wytwarzano samurajskie miecze i uprawiano wodorosty, a nawet jak tworzono sos sojowy. Dodatkową atrakcją tej serii jest więc walor edukacyjny i gwarantuję, że komiks ten może zarazić wasze dzieci fascynacją kulturą Japonii lepiej niż niejedna manga. Zresztą autor prócz sterty nagród branżowych (w tym statuetki Eisnera – komiksowego odpowiednika Oscara) otrzymał również tytuł „Ambasadora Kultury” przyznawany przez Japanese American National Museum.




Albumy o Usagim są w takim samym stopniu wypełnione akcją, co mądrymi, nasiąkniętymi empatią przypowieściami, które traktują o konieczności pomagania słabszym. Obcuję z tą serią już kilkanaście lat i przyznam, że mam do niej nie lada słabość. Trzymam całość na najwyższej półce w swojej bibliotece i uważam, że nie istnieje w świecie komiksu pozycja, która lepiej nadawałaby się do roli kodeksu określającego zasady postępowania z innymi. Zróbcie sobie i swoim dzieciom przyjemność i kupcie wznowienia tej serii od Egmontu. Gwarantuję, że nie będziecie zawiedzeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz